Jedną z pierwszych trudnych decyzji leadera zespołu jest delegacja zadań. Ciężko jest oddać obowiązki, które do tej pory — często z niemałym powodzeniem — wykonywało się samemu. Zdarza się, że odkładamy taką decyzję w czasie obawiając się pogorszenia efektów. Jednak nie ulega wątpliwości, że jest to krok konieczny dla rozwoju zarówno leadera jak i zespołu oraz sposób na skalowanie organizacji.
Ponad miesiąc temu, we wrześniu, podjąłem ciężką decyzję związaną z delegacją moich zadań. Chciałbym się oszukiwać, że zaufałem bezgranicznie mojemu zespołowi (nie tylko temu, którym zarządzałem, ale w szerokim tego słowa znaczeniu — ludzi, z którymi na co dzień pracowałem). Prawda jest jednak taka, że powód był bardziej osobisty i związany z moimi oczekiwaniami. Bez względu na intencję, efekt jest ten sam.
W październiku przekazałem wszystkie swoje zadania i zrezygnowałem z dalszej współpracy z teamem Syzygy Warsaw. Wiem, że nie jest to idealny moment, ale lepszego nie będzie. Wiem, że część osób będzie zawiedzona tym ruchem — licząc na dalszą współpracę, moje wsparcie lub po prostu nie zgadzając się z takim ruchem — ale ufam, że zrozumieją moją sytuację i uszanują moją decyzję. Nie liczę też na to, że tematy, nad którymi ja czuwałem, będą toczyć się wciąż w tym samym kierunku i w podobnym tempie — wiem jednak, że dostaną nowych właścicieli, którzy zajmą się nimi po swojemu, traktując tę nową sytuację jako pole do osobistego rozwoju.
Wątpliwości
Czy w ogóle był to dobry ruch z mojej strony? Bez wątpienia. Pomimo tego, że więcej jest rzeczy, których będzie mi brakowało, niż których brak sprawi mi ulgę. W tej sytuacji wszystkie elementy układanki są czynnikami iloczynu, a co za tym idzie, błędy popełnione na przestrzeni ostatnich miesięcy (a może lat…) sprowadzają całe równanie do zera.
Pewnie dałoby się odbić od dna. Podnieść rękawicę i walczyć dalej. Jednak żadna ze stron nie ma już na to energii. Ani czasu.
Patrząc wstecz widzę dobrze spędzony czas wśród wspaniałych ludzi, którzy nauczyli mnie między innymi:
- że jak źle by nie było to jedynym wyjściem z sytuacji jest następny krok w odpowiednim kierunku
- że słuchać jest ważniejsze niż mówić
- że każdy jest inny i nie ważne ile wiesz, ile doświadczyłeś i ile książek przeczytasz — potrafi cię zaskoczyć
- że nawet w najbardziej niekomfortowej sytuacja można — a nawet trzeba — asertywnie odpowiadać Klientowi, gdy ten nie ma racji
- że dyskryminacja mniejszości to prawdziwy problem i nie da się go obejść sprowadzaniem tematu do żartów – trzeba budować zespoły otwarte na różnorodność
- że inteligencja emocjonalna jest ważniejsza od wiedzy książkowej
- że problemy zdrowia psychicznego dotykają nas każdego dnia, burnout istnieje, a z depresji nie da się „ogarnąć”
- że nic tak nie integruje ludzi jak zajęcie 97 na 103 miejsca w biegu charytatywnym
- że dobry leader może trzema zdaniami zainspirować do działania na tygodnie
- że dając zespołowi autonomię, odpowiedzialność i wyzwania, zrewanżują się dziesięciokrotnie w postaci dumy z ich osiągnięć
- że próba dojścia do porozumienia z kimś o odmiennym zdaniu jest niewygodna, ale nie ma czym wypełnić pustki, gdy tej osoby zabraknie
- że proste „dziękuję” może ustawić ci humor do końca dnia
- że trzeba dawać drugą szansę… a potem trzecią…
Następne kroki
Byłem nastawiony na dwie rzeczy. Jedną, do której podchodziłem z entuzjazmem, oraz drugą, którą w mojej głowie oznaczyłem sobie jako nieprzyjemny, ale konieczny element.
Ta niemiła, to okres wypowiedzenia. Czas, w którym nadal muszę dawać z siebie wszystko — bo tak działałem przez ostatnie cztery lata i takie są oczekiwania wobec mnie — a jednak motywacja, która do tej pory mnie napędzała, gwałtownie zgasła. Codzienna praca z zespołem, który nie jest do końca przekonany, czy z tą nową rzeczą jeszcze w ogóle powinien do mnie przyjść, czy już udawać, że mnie nie ma. Mozolne ustalanie warunków ostatnich tygodni pracy, przekazywanie obowiązków a także ciężkie rozmowy na temat tego co się faktycznie wydarzyło kilka tygodni temu oraz dlaczego w ciągu tak krótkiego czasu zaczęliśmy się tak bardzo niedogadywać.
Rekrutacja
To poprzednie już w większości za mną. Pozostaje ta przyjemniejsza część: poszukiwanie nowego miejsca. Od decyzji do działania miałem odrobinę czasu na planowanie, ruszyłem więc do tego z głową pełną pomysłu i entuzjazmu.
W końcu usiąść po tej drugiej stronie stołu. Być może wykorzystać część umiejętności, które wyrobiłem sobie jako hiring manager podczas dziesiątek procesów. Uwielbiam opowiadać historie — szczególnie te, w których centrum jestem ja sam — angażować nowo poznane osoby w swoją opowieść. Z drugiej strony poznać ich metody budowania zespołów — tak odmienne od moich, a jednak inspirujące i poszerzające horyzonty.
Przełączam metaforyczną dźwignię „status zawodowy” w pozycję „poszukuję nowych wyzwań” i czekam.
Pierwsza reakcja — ależ mam wygórowane oczekiwania odnośnie procesu rekrutacji! Rekruterzy, którzy nie znają szczegółów roli, do której szukają, zaczynają mnie irytować. Z resztą to samo programiści, którzy są tylko od zadawania pytań, na które oczekują szablonowych odpowiedzi.
Nie rozumiem maglowania mnie na temat śmiesznych szczegółów związanych z językami programowania, które przestały mnie ekscytować dekadę temu. Gdyby to jeszcze była rekrutacja na programistę… Ale leadera? Gdzie kandydat ma kilkanaście lat profesjonalnego doświadczenia w danym środowisku? Dla mnie dopasowanie pytań do kandydata zawsze było źródłem satysfakcji — na jedno z seniorskich stanowisk zatrudniłem osobę, której zadałem tylko jedno techniczne pytanie (osoba dołączyła do zespołu i ma świetne efekty).
Za długie procesy ciągną się w nieskończoność, angażując kolejne godziny mojego (ale także ich!) życia. Czy na prawdę wierzycie, że podczas kolejnego spotkania odkryjecie na mój temat jakąś tajemnicę, skrzętnie skrywaną podczas poprzednich siedmiu etapów? Dla odmiany firmy chwalące się krótkim procesem — „tylko jedno spotkanie” — demotywują mnie na start. Jak można poznać kogoś w godzinę. Jaką ja mam szansę na poznanie ich?
Takie frustracje nie pomagają, ale to dla mnie szkoła charakteru. Pod powierzchnią widzę osoby, które starają się dobrze wykonać swoją robotę. Staram się ich zrozumieć i dogadać pomimo naszych różnic.
Rynek pracownika
Jednak to, co mnie przybija najbardziej to odzew. Już przejścia w ostatnich miesiącach nadszarpnęły moją wiarę w siebie i spowodowały pojawienie się wątpliwości co do własnego podejścia i umiejętności. Poza procesami, do których sam się zgłosiłem, zainteresowanie moją osobą jest niewielkie. Słabo działa szukanie przez znajomych, brak efektów daje wysyłanie CV do agencji rekrutacyjnych — dużych ani małych, nikłe efekty daje ogłaszanie się na linkedin albo odgrzebywanie kontaktów do dziesiątek rekruterów, którzy obiecali „w przyszłości być w kontakcie”.
Rynek rekrutacji IT nie jest homogeniczny — to zapotrzebowanie na ekspertów, o którym tak głośno słychać, nie przekłada się wprost na wakaty w obszarze people management. Tych pozycji jest zdecydowanie mniej, prawdopodobnie ze względu na rekrutacje wewnętrzne. Efekt jest taki, że realia wyglądają dużo trudniej, niż pierwsze wyobrażenie.
Ja rozumiem, że moje CV słabo opisuje obowiązki na poszczególnych stanowiskach, a profil na linku jest średnio uzupełniony. Pomimo tego nie potrafię sobie wytłumaczyć co robię źle, że nikt się mną nie zainteresował. Może nawet nie dlatego, że ktoś ma otwarty wakat dla osoby o moich umiejętnościach, ale chociaż z ciekawości — żeby poświęcić 15 minut na wspólne poznanie się i zrozumienie co możemy wspólnie zrobić dzisiaj lub w przyszłości.
Ale co ja się oszukuję? Komu w dzisiejszych czasach potrzebny jest leader zespołów, z przyzwoitymi umiejętnościami technicznymi, szerokimi zainteresowaniami, komunikujący się sprawnie po angielsku, a przy tym traktujący ludzi jak ludzi — a nie zasoby.
Na marginesie: oczywiście generalizuję. Są osoby i procesy, które nie pasują do powyższego opisu. Jeśli to czytasz, to bardzo możliwe, że właśnie do tej grupy należysz i nasza relacja jest dla mnie super wartościowa i podbudowująca.
Robię swoje
W kwestiach zawodowych dołek. Pewnie największy od kilku lat. Może nawet od początku pracy, bo w końcu spadam z wysokiego pułapu — szczególnie poprzedni rok w Syzygy to naprawdę sporo wyzwań, motywowania się do lepszego, odkrywania siebie oraz innych punktów widzenia, wprowadzania zmian oraz bardzo konkretny i wartościowy feedback od zespołu.
Strategia na najbliższe tygodnie to nie poddawać się. Ładować baterie, próbować nowych rzeczy, poznawać ciekawych ludzi, starać się rozkręcić coś swojego przy okazji. A potem wpleść w to odpoczynek, skupić się więcej na rodzinie, która jest filarem, dzięki której napotkane przeszkody i porażki nie są takie gorzkie.
A może to Ciebie chcę dzisiaj poznać? Odezwij się