maciej łebkowski
Maciej Łebkowski

Futbolówka

in Personal

Los ma to do siebie, że robi życie ciekawym. Przechadzając się ostatnio jednym z wielkich sklepów handlowych zatrzymałem się na chwilke przy stoisku sportowym. Moją uwagę przyciągnęły piłki. Jedna większa, inna mniejsza, ta kolorowa, tamta biała. Droższe, tańsze, lżejsze, cięższe. Kiedy ja grywałem na podwórku w piłkę, nie było takiego wyboru. Były zwykłe zszywane piłki, które swoją drogą, było trudno zdobyć.

Pamiętam te czasy tak, jak gdyby było to wczoraj. Miałem czternaście lat. Po tym jak moi rodzice się rozstali mieszkałem z starej kamienicy na Koszykowej. Nie było tam luksusów, ale mama mówiła, że jeszcze będzie lepiej i ze trzeba wierzyć w lepszą przyszłość. Ja wtedy patrzyłem na to zupełnie inaczej. Wcale nie podobało mi się, że musiałem wracać zaraz po szkole o domu, sprzątać, myć, itd. Tata był lekarzem, więc dobrze nam się powodziło. Jak tylko udało mu się wyjść wcześniej z pracy, chodziliśmy na lody do parku albo do kina. Mama się tak nie denerwowała, a teraz? Ciągle chodzi przygnębiona, liczy pieniądze, czy może kupić dwa, czy trzy metry tego materiału, czy możemy sobie na coś pozwolić i czy wystarczy do wypłaty.

Przenieśliśmy się pod koniec grudnia. Gwiazdkę spędziliśmy jeszcze razem, ale co to była za gwiazdka? Tak jak wieczorne mycie zębów — byle mieć to za sobą. Jedno mi się tylko podobało. Dostałem od ojca świetną futbolówkę. Pierwszy raz widziałem taką piłkę. Starannie szyta, na pierwszy rzut oka widać, że solidna. Dając mi ją powiedział, żebym nigdy nie zapominał o marzeniach.

Te słowa utkwiły mi w pamięci. Kilka dni później przenieśliśmy się z mamą na Koszykową. Przez drugi semestr chodziłem jeszcze do starej szkoły, co było strasznie męczące. Musiałem dojeżdżać tramwajem z przesiadką, nie mówiąc już o powrotach. Zmęczony tłukłem się tramwajami, a kiedy już wróciłem do domu, czekały na mnie obowiązki. W ten sposób nie miałem czasu na własne rzeczy. Tylko odrobiłem lekcje i od razu musiałem się czymś zająć. A to polecieć do sklepu, a to pożyczyć cos od sąsiadki. Oczywiście cały ten czas piłka przeleżała w szafie. Jedynej pary butów zniszczyć nie mogłem, a drugiej nie dostałem, bo „na razie nas na to nie stać”, jak mawiała mama. Tak, a na owoce, bez których mogłem się obejść, było nas stać.

Nie musiałem się przynajmniej martwić o szkołę. Nie groziła mi żadna dwója na świadectwie. Co prawda zdarzało mi się czasem oberwać „lufę”, ale rzadko. Denerwowało mnie okropnie to, że ja zostawałem na wakacje w Warszawie, a wszyscy wyjeżdżali na nie wiadomo jakie wycieczki. Nie mogłem pojechać ani nad morze, ani w góry, ani nawet do cioci Marty. Nie miałem pojęcia, jak zabiję nudę przez te miesiące.

Pod koniec czerwca, kilka dni przed rozdaniem świadectw mam mi powiedziała, że tata chce się ze mną spotkać. Nie wiedziałem co powiedzieć. Oczywiście tęskniłem i chciałem się spotkać, ale nie wiedziałem, czy nie sprawi to mamie przykrości.

  • Mogę? — zapytałem nieśmiało.
  • Oczywiście — odpowiedziała łagodnie — Twój tata będzie czekał w niedzielę na Nowym Świecie.

Od tamtej krótkiej rozmowy nie myślałem o niczym innym. Nie mogłem się doczekać. Byłem ciekawy, co ma mi do powiedzenia. Miałem nadzieję, że zabierze mnie ze sobą na wakacje.

W końcu się doczekałem. Mama ubrała mnie w najładniejsze ubrania, zupełnie tak, jakbym miał spotkać się z samym prezydentem. Wyszedłem trochę znudzony tymi całymi przygotowaniami. Na szczęście jak tylko spotkałem się z tatą humor wrócił. Poszliśmy do Bliklego na pączki. Momentalnie przypomniały mi się czasy z przed roku, kiedy chodziliśmy tam całą trójką. Z tatą nie rozmawiałem o niczym ciekawym. Pytał, czy niczego mi nie brakuje, czy poznałem już nowych kolegów, czy nie miałem problemów z nauką. Odpowiadałem, „niczego”, że „kilku”, ze „nie mam”. W pewnym momencie podał mi paczkę, którą miał przy sobie.

  • To dla ciebie — powiedział. — Za cenzurkę.

Bez przesady! Nie było na niej dwój, ale nie byłą też warta prezentów. Czułem, że nie mogę przyjąć nic od niego, ale ciekawość była silniejsza. Pośpiesznie rozpakowałem pudełko i stanąłem jak wryty. Miałem przed sobą parę nowiutkich butów do gry w piłkę. Rzuciłem się tacie naszyję. Wiedziałem, że dzięki nim spędzę wakacje na czymś ciekawym. Oczywiście o ile pogoda będzie sprzyjała. Później ogarnęły mnie takie dziwne uczucia. Tatę stać było na drogie buty do gry, na wakacje, a mama tak harowała. Nie, tego nie mogłem mu wybaczyć. Za buty dziękowałem, ale tego, że zostawił mamę nie daruję.

Po jakimś czasie „musiał już iść”, więc spotkanie się skończyło. Szybko wróciłem do domu, targany różnego rodzaju uczuciami. Opowiedziałem mamie wszystko, co się stało...

Od tamtej niedzieli codziennie chodziłem grać z kolegami w piłkę. Miałem sporo czasu, bo nie było szkoły, a i mama zmniejszyła mi zakres obowiązków.

Okazało się, że nie tylko ja zostałem na wakacje w Warszawie. Było całe mnóstwo innych chłopaków. Na boisku poznawałem coraz to nowe osoby. Mieliśmy własną drużynę i czasami grywaliśmy nawet z tym klubem z Hożej. Wszyscy bez wyjątku zazdrościli mi piłki i nowych butów. Był nawet taki Marek, który zawsze był tam, gdzie ja, zawsze przy moim boku. Zaprzyjaźniłem się z nim i spędzaliśmy ze sobą prawie cały wolny czas. Pokazywałem mu moją kolekcję znaczków, żołnierzyki itp. Do niego chodziliśmy oglądać kolejne etapy „Wyścigu Pokoju”. Mój telewizor został w starym mieszkaniu. Często chodziliśmy do parku, puszczać kaczki albo po prostu nudzić się we dwójkę.

Pewnego dnia wracaliśmy całą drużyną z boiska. Było już dosyć późno, bo koło siódmej. Zwykle kończyliśmy o wiele wcześniej, więc bałem się, że znowu będzie bura, że się włóczę po dworze, zamiast robić coś pożytecznego. Rozmawialiśmy o tym co zwykle. Czy Polacy mają jeszcze szanse w Wyścigu, jakie robią postępy itd. Nagle Franka coś podkusiło, żeby powiedzieć:

  • Założymy się, że kopnę piłkę nad tym domem? — ręką wskazał na dwupiętrową kamienicę.

Nie wiedziałem co to za budynek, ale pomysł wydawał się być dosyć ciekawy. Na ścianie była tylko jedna szyba, w dodatku na parterze, wiec nie obawialiśmy się, że Franek ją zbije. Chłopak wziął piłkę w ręce, przymierzył, kopnął i... Masz ci los! Uderzył tak niefortunnie, że piłka pofrunęła w sam środek tego małego okienka. Nagle wszyscy, nie zastanawiając się długo, zaczęli uciekać. Tylko mnie i Marka coś trzymało. Na początku chciałem zrobić to co koledzy, ale przypomniałem sobie o piłce i o słowach taty.

Po chwili z budynku wychyliła się znana mi sylwetka. Był to pan Artur z pierwszego pietra w mojej kamienicy. Stałem jak wryty. Słyszałem już nieraz o panu Arturze, ale jeszcze nigdy nie miałem okazji na własnej skórze przekonać się, jaki jest naprawdę. Mieszkał sam i z nikim nie rozmawiał. Opowiadano o nim niestworzone historie. Nie wierzyłem w nie, ale teraz strach paraliżował mi całe ciało. Sam raz słyszałem, jak nakrzyczał na harcerzy zbierających makulaturę. Ciężko przełknąłem ślinę. Wiedziałem, że z futbolówką mogę się pożegnać, a za szybę będę musiał zapłacić. Znowu mama będzie się denerwowała, a ma przeze mnie już dosyć trosk. Przez głowę przelatywały różne myśli. Chciałem uciekać, ale nie mogłem. Wiedziałem, że teraz musze zostać. Pan Artur podszedł do nas i trzymając w ręce piłkę zapytał:

  • Czyja to piłka?
  • Moja, proszę pana — odpowiedziałem z opuszczoną głową. — Chyba będę musiał porozmawiać z twoimi rodzicami, młodzieńcze.
  • Tak jest, proszę pana.

Poszliśmy w ciszy do mojej kamienicy. Marek towarzyszył mi do samych drzwi. Mama, która je otworzyła, z początku bardzo się zmartwiła. Nie pokazywała tego po sobie, ale widziałem to w jej oczach. Zaprosiła naszego sąsiada do kuchni i zamknęła drzwi. Bałem się nawet podsłuchiwać, więc poszedłem do swojego pokoju i położyłem się do łóżka. Nie mogłem się na niczym skupić, myśli latały mi po głowie. Nie miałem pojęcia o czym rozmawiają, ale byłem pewien, że nie jest to nic pomyślnego dla mnie. Szybko zasnąłem, ale to co mi się śniło nie było wcale przyjemne. Byłem sławnym piłkarzem, który właśnie miał strzelać decydującego gola w finałowym meczu, kiedy na boisko wbiegł pan Artur. Złapał mnie za rękę i zaprowadził na komisariat. Później pamiętam już tylko ludzi wytykających mnie palcami i mówiących „to ten, to ten”. Gdzieś w tłumie stała mama ze łzami w oczach. Kiedy się obudziłem czułem się bardzo dziwnie. Nie wiedziałem co się w końcu wczoraj stało. Czy pan Artur dogadał się z mamą? Nie mogłem czekać. Wyskoczyłem z łóżka i pobiegłem do mamy, żeby mi wszystko opowiedziała.

Okazało się, ze rozmawiali do późna. Szyba podobno i tak miała iść do wymiany, więc obeszło się bez zapłaty. Bez zapłaty i bez bury. Mama ani słowem nie wspomniała o tym, że powinienem rozważniej podejmować takie decyzje. Była wyjątkowo pogodna. Dowiedziałem się też sporo o naszym sąsiedzie. Był bardzo miły, ale zamknął się w sobie po śmierci żony. Wszystko to, co o nim opowiadano było oczywiście bzdurą. Dopiero ta przygoda trochę otworzyła go dla innych ludzi. Zaczął do nas coraz częściej przychodzić na podwieczorek. Z biegiem czasu bardzo go z mamą polubiliśmy. Tym bardziej, że dzięki niemu dostałem się do tego klubu piłkarskiego z Hożej.

Tata chyba miał rację; „o marzeniach nie można zapominać”, ale trzeba też się trochę postarać, żeby doszły do skutku i nie poddawać się przy pierwszej przeszkodzie.

Was this interesting?

About the author

My name is Maciej Łebkowski. I’m a full stack software engineer, a writer, a leader, and I play board games in my spare time. I’m currently in charge of the technical side of a new project called Docplanner Phone.

Creative Commons License
This work is licensed under a Creative Commons Attribution-ShareAlike 4.0 International License. This means that you may use it for commercial purposes, adapt upon it, but you need to release it under the same license. In any case you must give credit to the original author of the work (Maciej Łebkowski), including a URI to the work.